Ostatnio z Piotrkiem zrobiliśmy kolejne zakupy rowerowe, w czwartek przyleciała paczka z UK i w weekend postanowiliśmy wymienić kilka części w rowerach. W międzyczasie Filip przypomniał, że może nam z tym pomóc i w niedzielę rano zapakowaliśmy się we trójkę z rowerami (dołączyła do nas Marta) do samochodu i pojechaliśmy na Gold Coast.
Na miejsce dojechaliśmy chwilę po otwarciu sklepu i zostawiliśmy rowery u mechanika. Ja do wymiany miałem korby i przednią zębatkę, a Piotrek dodatkowo jeszcze amortyzator. Umówiliśmy się, że po rowery wrócimy po południu i pojechaliśmy nad ocean.
Tym razem wybór padł na Burleigh Heads. Najpierw śniadanie na plaży, później sesja zdjęciowa nad wodą i spacer po parku narodowym.
Po odebraniu rowerów od Filipa, pojechaliśmy we trójkę do Tamborine Mountain, gdzie zatrzymaliśmy się w Polish Place na pomidorówkę.
W drodze powrotnej jeszcze zatrzymaliśmy się na chwilę w Daisy Hill u Mirka i Moniki i późnym wieczorem wróciliśmy do domu.
niedziela, 28 sierpnia 2011
niedziela, 14 sierpnia 2011
Fort Lytton
Dzisiaj pobudka później niż zwykle i po 9 spotkaliśmy się wszyscy (ja, Pedro, Marta i Michał) w salonie. Kawka i ok 10 siedzieliśmy już na rowerach. Postanowiliśmy wybrać się do Fortu Lytton, który jest otwarty tylko w niedziele, przejeżdżał obok kilka razy, ale zawsze to była sobota.
W Stones Corner zrobiliśmy sobie krótki (tak myśleliśmy) postój na śniadanie i pojechaliśmy dalej w kierunku Fortu. Po drodze w Wynnum zauważyliśmy Malucha rocznik 1990, musieliśmy zrobić sobie z nim zdjęcie :) Piotrek już chciał kupować, ale odrzucił go trochę stan samochodu.
W Forcie spotkaliśmy się z Danielem, Ewą i Oliwią. Na terenie fortu znajduje się kilka muzeów, w których można obejrzeć eksponaty związane z konfliktami zbrojnymi, w których brały udział wojska australijskie.
Fort Lytton postał pod koniec XIX wieku jak część fortyfikacji wybrzeża na wypadek wrogich ataków. Działał do połowy XX wieku, gdy po Drugiej Wojnie Światowej stracił swoje znaczenie. Wtedy tereny te wykupił Ampol (obecnie Caltex) pod budowę rafinerii. Park Narodowy został utworzony w 1988 roku.
Dalej pojechaliśmy do Manly, gdzie skosztowaliśmy rybkę i wróciliśmy pociągiem do centrum, które przywitało nas deszczem.
W Stones Corner zrobiliśmy sobie krótki (tak myśleliśmy) postój na śniadanie i pojechaliśmy dalej w kierunku Fortu. Po drodze w Wynnum zauważyliśmy Malucha rocznik 1990, musieliśmy zrobić sobie z nim zdjęcie :) Piotrek już chciał kupować, ale odrzucił go trochę stan samochodu.
W Forcie spotkaliśmy się z Danielem, Ewą i Oliwią. Na terenie fortu znajduje się kilka muzeów, w których można obejrzeć eksponaty związane z konfliktami zbrojnymi, w których brały udział wojska australijskie.
Fort Lytton postał pod koniec XIX wieku jak część fortyfikacji wybrzeża na wypadek wrogich ataków. Działał do połowy XX wieku, gdy po Drugiej Wojnie Światowej stracił swoje znaczenie. Wtedy tereny te wykupił Ampol (obecnie Caltex) pod budowę rafinerii. Park Narodowy został utworzony w 1988 roku.
Dalej pojechaliśmy do Manly, gdzie skosztowaliśmy rybkę i wróciliśmy pociągiem do centrum, które przywitało nas deszczem.
sobota, 13 sierpnia 2011
Łódką po rzece
W sobotę musiałem pojechać do pracy na 6, razem ze mną pojechała Marta. Piotrek jechał rowerem, ale w połowie drogi złapał gumę i musiałem po niego wyjechać.
Po 9 zadzwonił telefon i okazało się, że szef zaprasza nas na przejażdżkę łódką. W marinie zauważyliśmy katamaran o swojsko brzmiącej nazwie "Gdansk", a nad nią powiewającą polską flagę - okazało się, że właściciele są w długiej podróży dookoła świata.
Chwilę po 10 wypłynęliśmy w krótki rejs po rzece. Najpierw w stronę oceanu, a później do City, aż do Story Bridge.
Na łódce przekąski i piwko, od razu wiedzieliśmy, że z dalszej pracy nic już nie będzie, chociaż, że szef chciał, żebyśmy wrócili do biura i pracowali dalej.
Po 9 zadzwonił telefon i okazało się, że szef zaprasza nas na przejażdżkę łódką. W marinie zauważyliśmy katamaran o swojsko brzmiącej nazwie "Gdansk", a nad nią powiewającą polską flagę - okazało się, że właściciele są w długiej podróży dookoła świata.
Chwilę po 10 wypłynęliśmy w krótki rejs po rzece. Najpierw w stronę oceanu, a później do City, aż do Story Bridge.
Na łódce przekąski i piwko, od razu wiedzieliśmy, że z dalszej pracy nic już nie będzie, chociaż, że szef chciał, żebyśmy wrócili do biura i pracowali dalej.
niedziela, 7 sierpnia 2011
2011 Flight Centre Cycle Epic Festival
W niedzielę z Piotrkiem wystartowałem w zawodach Merida 50km Pursuit były one częścią 2-dniowego festiwalu z różnym rajdami.
Na miejsce dojechaliśmy około 8 i mięliśmy jeszcze godzinę na przygotowanie się do startu. Ja wyjechałem o 9 (grupa powyżej 6 godzin), a Piotrek 15 minut później (4-6 godzin).
Pierwsze 40 km przejechałem/przeszedłem w 4 godziny i już cieszyłem się, że została mi ostatnia godzina jazdy. Wtedy zaczął się odcinek z singlami, który znacznie spowolnił dalszą jazdę.Ostatecznie cała trasa zajęła mi 6:03:50, Piotrek był szybszy o godzinę, taka już jego dola, że zawsze musi na mnie czekać na mecie.
Teraz myślimy o kolejnych zawodach, tylko ciekawe czy znowu pojedziemy bez przygotowania, czy znajdziemy więcej czasu na wcześniejsze kręcenie po lesie.
Na miejsce dojechaliśmy około 8 i mięliśmy jeszcze godzinę na przygotowanie się do startu. Ja wyjechałem o 9 (grupa powyżej 6 godzin), a Piotrek 15 minut później (4-6 godzin).
Pierwsze 40 km przejechałem/przeszedłem w 4 godziny i już cieszyłem się, że została mi ostatnia godzina jazdy. Wtedy zaczął się odcinek z singlami, który znacznie spowolnił dalszą jazdę.Ostatecznie cała trasa zajęła mi 6:03:50, Piotrek był szybszy o godzinę, taka już jego dola, że zawsze musi na mnie czekać na mecie.
Teraz myślimy o kolejnych zawodach, tylko ciekawe czy znowu pojedziemy bez przygotowania, czy znajdziemy więcej czasu na wcześniejsze kręcenie po lesie.
sobota, 6 sierpnia 2011
Rowerem po Glass House Mountains
Jutro rano mamy (ja i Pedro) kolejny maraton MTB, tym razem za Ipswich więc dzisiaj postanowiliśmy zrobić sobie przed nim rozgrzewkę.
Miała nas jechać czwórka więc trasę do Beerburrum mieliśmy pokonać pociągiem, ale o 4 rano dostaliśmy smsa, że jedna osoba o 7 rano na pewno nie wstanie :) Nastąpiła szybka zmiana planów, przestawienie budzików z 6tej na 7.30 i po 8 ja, Pedro i Michał wsiedliśmy do ute'a i pojechaliśmy na Sunshine Coast Hinterland. Nie zdążyliśmy dojechać na miejsce i już dostaliśmy telefon, że się jednak więcej osób zdecydowało.
Trasa była prosta, bez nadmiaru podjazdów. Dodatkowo, wyciągnęliśmy Michała (właśnie wrócił po raz kolejny do Australii) pierwszy raz na rower i nie chcieliśmy, żeby się zniechęcił. W międzyczasie przekazaliśmy Adamowi i Carlowi współrzędne miejsca spotkania i pojechaliśmy na miejsce zbiórki gdzieś w środku lasu.
Gdy chłopaki dojechali, ruszyliśmy dalej w piątkę i zaczął się trudniejszy odcinek trasy.
Jechaliśmy szeroką drogą i nagle Pedro wypatrzył skrót w lesie. Okazało się, że ten odcinek był trochę trudniejszy niż wcześniejsze. Najpierw ja sprawdzałem przednie hamulce, a później Pedro wypięcie się z pedałów SPD.
Po tym jak część buta Pedrosa została razem z pedałem SPD, trzeba było znaleźć alternatywną trasę powrotną asfaltem. Większość trasy asfaltem była z górki więc zmęczony Michał mógł trochę odpocząć.
W miejscowości, a jakże Glass House Mountains, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy ostatnie 5 kilometrów do samochodu.
Na powrót zrobiliśmy przetasowanie w samochodach tj my wzięliśmy wszystkie rowery, a do Carlosa i Adama dołączył Michał. Będąc tylko we dwóch pojechaliśmy jeszcze do znajomych do Sandgate.
W domu jeszcze szybka zmiana pedałów z SPD na platformy i można było się trochę zrelaksować przed jutrzejszym maratonem.
Miała nas jechać czwórka więc trasę do Beerburrum mieliśmy pokonać pociągiem, ale o 4 rano dostaliśmy smsa, że jedna osoba o 7 rano na pewno nie wstanie :) Nastąpiła szybka zmiana planów, przestawienie budzików z 6tej na 7.30 i po 8 ja, Pedro i Michał wsiedliśmy do ute'a i pojechaliśmy na Sunshine Coast Hinterland. Nie zdążyliśmy dojechać na miejsce i już dostaliśmy telefon, że się jednak więcej osób zdecydowało.
Trasa była prosta, bez nadmiaru podjazdów. Dodatkowo, wyciągnęliśmy Michała (właśnie wrócił po raz kolejny do Australii) pierwszy raz na rower i nie chcieliśmy, żeby się zniechęcił. W międzyczasie przekazaliśmy Adamowi i Carlowi współrzędne miejsca spotkania i pojechaliśmy na miejsce zbiórki gdzieś w środku lasu.
Gdy chłopaki dojechali, ruszyliśmy dalej w piątkę i zaczął się trudniejszy odcinek trasy.
Jechaliśmy szeroką drogą i nagle Pedro wypatrzył skrót w lesie. Okazało się, że ten odcinek był trochę trudniejszy niż wcześniejsze. Najpierw ja sprawdzałem przednie hamulce, a później Pedro wypięcie się z pedałów SPD.
Po tym jak część buta Pedrosa została razem z pedałem SPD, trzeba było znaleźć alternatywną trasę powrotną asfaltem. Większość trasy asfaltem była z górki więc zmęczony Michał mógł trochę odpocząć.
W miejscowości, a jakże Glass House Mountains, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy ostatnie 5 kilometrów do samochodu.
Na powrót zrobiliśmy przetasowanie w samochodach tj my wzięliśmy wszystkie rowery, a do Carlosa i Adama dołączył Michał. Będąc tylko we dwóch pojechaliśmy jeszcze do znajomych do Sandgate.
W domu jeszcze szybka zmiana pedałów z SPD na platformy i można było się trochę zrelaksować przed jutrzejszym maratonem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)