Ten wpis miał się nazywać "Na szczycie Góry Kościuszki", ale niestety nie mogę go tak nazwać.
W piątek popołudniu z Michałem i koleżanką z Włoch polecieliśmy do znajomych Kolumbijczyków do Canberry. Podróż mięliśmy z przesiadką w Sydney, pierwszy lot się opóźnił więc w Sydney na lotnisku spędziliśmy 5 minut czekając na kolejny samolot. W stolicy na lotnisku odebraliśmy samochód z wypożyczalni i pojechaliśmy do znajomych. Długo nie siedzieliśmy tego wieczora, gdyż następnego dnia czekała nas wczesna pobudka.
W sobotę rano po śniadaniu wsiedliśmy w piątkę do samochodu i pojechaliśmy w kierunku Kosciuszko National Park w Nowej Południowej Walii (Canberra znajduje się w wydzielonym Australijskim Terytorium Stołecznym). Im bliżej naszej celu tym więcej chmur na niebie i coraz silniejszy deszcz. Do Thredbo Village dojechaliśmy chwilę przed planowaną zbiórką. W sklepiku niestety dowiedzieliśmy, że chwilę wcześniej organizatorzy zdecydowali o odwołaniu wycieczki z powodu deszczu (ślisko, mokro itp). Mogliśmy pójść sami, ale reszta grupy nie była, aż tak bardzo zainteresowana jak polska część wycieczki czyli ja i Michał. Chwilę pokręciliśmy się po miasteczku i za chwilę byliśmy w drodze powrotnej do Canberry. Im dalej od od Parku Kościuszki tym ładniejsza pogoda się robiła. Zdjęć z Parku Narodowego niestety brak - "zapodziały się" gdzieś w Canberze.
W stolicy udaliśmy się do multimedialnego National Museum of Australia. Całkiem fajne muzeum przedstawiające historię kraju i historie pierwotnych mieszkańców i osadników.
Później pojechaliśmy do budynku Parlamentu, po którym oprowadzili nas nasi znajomi i opowiedzieli ciekawostki, które usłyszeli od przewodnika tydzień wcześniej.
Po parlamencie postanowiliśmy pojeździć koło pobliskich ambasad, zatrzymaliśmy się na chwilę koło polskiej, w zamian musieliśmy podjechać pod włoską.
Jak się okazało nasi gospodarze nie mięli za bardzo pomysłu co nam pokazać więc około 20 byliśmy już w ich akademiku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz