niedziela, 7 listopada 2010

Brisbane to the Gold Coast Bicycle Challenge 2010

W niedzielę odbył się coroczny rajd charytatywny z Brisbane do Gold Coast. W zeszłym roku pomimo zapisania się musiałem jednak odpuścić (następnego dnia miałem egzamin) w tym roku postanowiłem pojechać, pomimo, że znowu następnego dnia miałem mieć egzamin. Na szczęście (dla mnie) rajd z powodu deszczu został przełożony z 10 Października na 7 Listopada więc po zakończonej sesji mogłem jechać bez przedegzaminowego stresu. W niedzielę pogoda była ładna, o 5 rano słonecznie i 23'C, a gdy dojechałem na metę było 26'C, później maksymalnie dobiło do 27'C (a'propos ostatnio w gazecie był artykuł, że to najzimniejsza wiosna od 11 lat, bo temperatura nie przekroczyła jeszcze ani razu 30'C).

Moja grupa (średnia prędkość 20-23 km/h) wyruszała ok 6 rano. Pierwszy odcinek przez Brisbane prowadził pasem autobusowym wzdłuż autostrady, specjalnie na tę okazję trasa ta była zamknięta i tylko rowerzyści mogli nią jechać. Aha zapomniałem wspomnieć, udział wzięło prawie 10,000 rowerzystów. Później jechaliśmy już ulicami, najpierw ruchliwą Logan Rd, a później Service Rd wzdłuż autostrady. Na niektórych skrzyżowaniach policja pilnowała, żebyśmy nie musieli stać na światłach, a czasem trzeba było poczekać na czerwonym. Pierwszy zorganizowany postój był po 40 kilometrach na boisku do krykieta w Beenleigh. Każdy dostał tam banana i batona. Z tego miejsca startowali rowerzyści, którzy zapisali się na 60 km rajd z Logan do Gold Coast.

Dalej pojechaliśmy do autostrady by po chwili odbić na pola z trzciną cukrową. Byłby to przyjemny odcinek (z dala od dużych dróg) gdyby nie wiatr wiejący z naprzeciwka. Później wróciliśmy do autostrady i jechaliśmy moją zwyczajną trasą na Gold Coast. Zrobiliśmy jeszcze pętlę po Coomera i był drugi postój znowu po 40km. Tutaj dostaliśmy, jak to nazywam "posiłek Małysza" tj bułkę i banana. Na tym postoju spędziłem więcej czasu, szczególnie, że wypatrywałem go od 10 kilometrów.

Ostatnie 20 kilometrów to już jazda ulicami po Gold Coast. Niestety im bliżej mety tym częściej zaczęły łapać mnie skurcze w nogach, aż tak bardzo, że musiałem 2 razy się zatrzymać na poboczu. W końcu dojechałem do Southport po 100.68 km i 4:39 godz.

Tutaj zrobiłem sobie odpoczynek. Najpierw popatrzyłem na chłopaków skaczących na rowerach po różnych dziwnych konstrukcjach, a później poleżałem nad wodą.

Po godzinie postanowiłem pojechać zobaczyć co jest na cyplu przy Main Beach za parkiem wodnym Sea World. Stamtąd pojechałem do Surfers Paradise - najbardziej znanej (obok Sydnejskiej Bondi Beach) plaży w Australii. Niestety szykują teraz deptak na sezon letni więc pojechałem dalej do Broadbeach (ciągle mam sentyment do tej dzielnicy, po tym jak tam mieszkałem w 2008). Tu zrobiłem kolejny dłuższy postój, tym razem na posiłek. Przy okazji na plaży trafiłem na turniej siatkówki plażowej więc popatrzyłem chwilę na grające dziewczyny.

W Broadbeach postanowiłem wrócić do domu, tzn pojechać do stacji kolejowej - kolejnych 100km bym już nie wytrzymał :) Ruszyłem w kierunku stacji w Neerang, ale po drodze uznałem, że pojadę do Robina. Wtedy uznałem, że pojadę dalej do stacji, na której jeszcze nie byłem w Varsity Lakes. Wtedy poczułem, że nie jestem taki zmęczony i w końcu dojechałem do plaży w Burleigh Heads. Tam napiłem się napoju energetyzującego - piwa Coopers Pale Ale i popatrzyłem na wyczyny surferów.

W drodze powrotnej, jako chłopak z Syreniego Grodu nie mogłem nie zahaczyć o Mermaid Beach. Stamtąd pojechałem do stacji kolejowej w Robina, ale znowu postanowiłem wydłużyć trasę i żeby przekroczyć magiczne 150km pojechałem do stacji w Varsity Lakes.

Teraz czekam na Piotrka vel Bliźniak, żeby pobić ten rekord.














Bike route 754048 - powered by Bikemap 

2 komentarze:

Stary z Tyle Z Konca Swiata pisze...

150 km w jeden dzien - chyle czola przed szanownym panem prezesem!

Maciek Koziara pisze...

Muszę pobić ten rekord któregoś pięknego dnia.
dy czułem, że mógłbym jeszcze jechać, ale zaczęło się ściemniać i musiałem wracać do domu