czwartek, 31 lipca 2008

Fabryka pieniędzy

Wczoraj wieczorem "po godzinach" wydrukowałem sobie kilka milionów dolarów, żeby móc poszaleć w Polsce :)

Niedługo nie będę musiał drukować, bo będę miał. Na razie przykleiłem sobie jedną tą naklejkę na laptopa i teraz będę widział $1.000.000 za każdym razem jak go włączę.



poniedziałek, 28 lipca 2008

Rower #19 - Brissie to the Bay

W piątek przeglądałem sobie stronę www.ourbrisbane.com i znalazłem informację o niedzielnym rajdzie rowerowym. Od razu się zapisałem.

"Brissie to the Bay" to coroczna impreza charytatywna, podczas której pieniądze są zbierane dla ludzi ze stwardnieniem rozsianym.

Zapisałem się na najdłuższą trasę 50 km, przez chwilę myślałem, czy nie zmienić na 25 km, ale w końcu pojechałem 50tką. Nie było tak ciężko jak myślałem. nad zatoką w połowie trasy był postój na uzupełnienie płynów i kalorii. DO wyboru były słodkie bułki, banany, jabłka, a do picia różne kolory gatorade.

Całą trasę udało mi się zrobić z dobrą średnią (jak na mnie) 21,32 km/h.

Po wszystkim wróciłem jeszcze 25 km do domu ścieżką wzdłuż Pacific Motorway.

Dane wyjazdu:
74.75 km
0.00 km teren
03:46 h
19.85 km/h












poniedziałek, 21 lipca 2008

Rower #17,18 - North Stradbroke Island

W sobotę wybrałem się na wycieczkę na North Stradbroke Island (największą wyspę koło Brisbane).

Najpierw pojechałem z domu do Cleveland, gdzie wsiadłem na prom. Po ok 45 minutach byłem już w Dunwich na wyspie. Stamtąd ruszyłem na północ do Point Lookout - miejscowości głównej miejscowości letniskowej. Droga była przyjemna, chociaż trochę za dużo górek jak dla mnie na razie. Tam znalazłem pokój w 'back packers' i pojechałem zobaczyć okolicę. Przeszedłem się ścieżką widokową gdzie próbowałem zrobić zdjęcie wielorybom (nie udało mi się, ale za to zrobiłem kangurowi.

Później jeszcze tylko wieczorny spacer na plażę i można było kłaść się spać.

W niedzielę wstałem po 8 i przed 9 pojechałem na śniadanie do Bowling Club w Point Lookout.

Stamtąd pojechałem do Amity, ale wybrałem leśną drogę zamkniętą dla samochodów. W pewnym momencie zaskoczył mnie kangur skaczący w moją stronę, ale on chyba się bardziej przestraszył i po chwili uciekł w bok w krzaki. Dalej dojechałem na 'Flinders Beach' gdzie zrobiłem sobie chwilkę przerwy. Następny postój miałem już w Amity na plaży. Pojeździłem trochę po plaży, ale niestety część była zagrodzona i musiałbym wchodzić do Oceanu z rowerem na plecach więc wróciłem do miejsca, w którym dostałem się na plażę.

W Amity zatrzymałem się na piwko i chwilę odpoczynku.

Do Dunwich (prom) dojechałem po 13 i musiałem poczekać godzinę na prom. Usiadłem sobie wiec na plaży i poczytałem książkę-pamiętnik Amerykanina, któremu znudziło się zwykłe życie w Sydney i postanowił przejechać rowerem dookoła Australii (ok 16.000 km).

Gdy dopłynąłem promem do Cleveland pojechał do latarni (właściwie latarenki) morskiej gdzie zjadłem szybki obiad i obmyśliłem trasę powrotną. Jak się później okazało nie taką krótką i prostą.

Powrót zajął mi 3 godziny i 40 km z górki i pod górkę prawie cała trasę.




































Dane wyjazdu:
125.10 km
15.00 km teren
09:44 h
12.82 km/h



Wyświetl większą mapę

środa, 16 lipca 2008

Laptop

Postanowiłem wykorzystać jedno z niedzielnych zdjęć i ozdobić sobie laptopa. Akurat wybrałem jedno z trudniejszych. Po tym jak je wyciąłem wycinarką, musiałem później przez 2 godziny skubać, żeby wyglądało w miarę dobrze. Mam nadzieję, że nikt sobie takiej naklejki u nas nie zamówi.

wtorek, 15 lipca 2008

Rower #15 Slacks Creek -> Tweed Heads

W niedzielę wybrałem się na pierwszą długą, zimową wycieczkę rowerową w Australii. Postanowiłem pojechać do New South Wales.

Wcześniej przygotowałem sobie trasę i można było ruszać.

Wstałem po 6, o 7 ruszyłem.

Najpierw jechałem Kingston Road / Albert St / Logan River Rd do Beenleigh. Tam wskoczyłem na ścieżkę rowerową wzdłuż Pacific Motorway prowadzącej na Gold Coast. Pierwszy postój zrobiłem sobie po godzinie jazdy - przerwa na kawę i śniadanie. Później jechał już aż do Gold Coast i postój w Paradise Point. Chwila oddechu z pięknym widokiem na zatokę.

Po 4 godzinach jazdy (a 5,5 od wyjścia z domu) dotarłem do Surfers Paradise czyli do połowy mojej wyprawy. Pierwsze 4 godziny udawało mi się utrzymać średnią 15 km/h, później było już gorzej.

Dalej już prawie cała trasa prowadziła ścieżką rowerową przy plaży.

Do Coolangatty (QLD) / Tweed Heads (NSW) - 80,95 km - dojechałem po 5h 41 min.
Coolangatta i Tweed Heads są to bliźniacze miasta na granicy pomiędzy Queendland i Nową Południową Walią. Przez środek miasta (bo właściwie są one zrośnięte) leci granica i po jednej stronie ulicy jest jeden stan a po drugiej inny.

Z Tweed Heads wróciłem prawie tą samą trasą do Broadbeach do znajomych Brazylijczyków gdzie spędziłem noc po męczącym dniu.

Rano wstałem o 6, po 7 ruszyłem w drogę do Nerang, gdzie złapałem pociąg. Wysiadłem w Loganlea (najbliższa stacja) i przez park dojechałem do domu. Po drodze spotkałem jeszcze Mirka wracającego z przedszkola Zuzi.
Dane wyjazdu:
120 km
0.00 km teren
08:50 h
14 km/h





































czwartek, 10 lipca 2008

Kung Fu Panda


Dzisiaj wybrałem się z Chrześnicą do kina. Wybrała sobie "Kung Fu Panda" do oglądania. Śmieszny film i nawet sporo zrozumiałem po angielsku więc mogłem się pośmiać :)

Później krótka wizyta w Macu na Happy Meal i szybki powrót do Rodziców, bo 2 godziny bez nich to wieki dla Zuzi :)

poniedziałek, 7 lipca 2008

Coś się kończy, coś się zaczyna

Dzisiaj po 7 miesiącach pracy w Vagelis Cafe and Bar zakończyłem współpracę.

Teraz będę mógł się w całości (prawie, bo jeszcze szkoła) poświęcić BeHappyAustralia czyli biznesowi znajomych (za jakiś czas i po trosze mój). Oprócz dotychczasowych wydruków na płótnach i w antyramach (clip frames) wprowadzamy ścienne naklejki, przywracamy ramki na zdjęcia i napisy na drzwi. Z czasem (może jeszcze przed moim wyjazdem) będziemy mogli przygotować cały wystrój pokoju dziecinnego.

niedziela, 6 lipca 2008

Australia vs Francja

Jak wróciłem z pracy to dowiedziałem się, że dzisiejsza polska impreza jest odwołana. Od razu przypomniałem sobie, że dzisiaj jest mecz w Rugby Union (czyli wersja, która jest w Polsce).

Pojechałem, najtańszych biletów już nie mięli więc kupiłem za $45 (studencki). Ogólnie to trochę nudno było. Na 80 minut meczu ciekawych akcji tylko kilka, na trybunach też nudy - same rozmowy. W sumie na stadionie było 40,218 ludzi.

Aha Australia wygrała 40:10

Mogę za to odhaczyć kolejny nieznany mi wcześniej sport na jakim byłem. Wiem, że krykiet jest jeszcze nudniejszy, ale też się wybiorę.