niedziela, 1 lipca 2012

Niedziela na rowerze

Kolejna niedzielna przejażdżka. Pojechaliśmy rowerami wzdłuż Brisbane River do Eagle Farm, gdzie na terenie torów wyścigów konnych w niedziele odbywają się markety ze świeżymi warzywami i owocami prosto od farmerów. Wejście kosztuje dolara albo dwa (nie pamiętam dokładnie). Oprócz warzyw są też ubrania, a także jedzenie z wielu zakatków świata i coraz cześciej widziane w Brisbane węgierskie langosze.



Dalej jedziemy do Toombull, gdzie wskakujemy na północny odcinek Moreton Bay Cycleway (trasa rowerowa, która ma docelowo mieć 150km i prowadzić z Redcliffe do Redlands).


Zatrzymujemy sie na krótki spacer w Nudgee Beach, by po chwili wjechać do Boondall Wetlands.





W Sandgate przejeżdżamy przez najdłuższy most w Australii - Ted Smout Memorial Bridge - mający 2,740 metrów.


Trasa jest całkiem łatwa bo płaska i w większości prowadzi ścieżkami rowerowymi - w sam raz na spokojną niedzielną przejażdżkę.





Bike route 1675865 - powered by Bikemap 

sobota, 16 czerwca 2012

Jedenasty dzień wakacji - Rainbow Beach i powrót do domu

Ostatni dzień naszych wakacji zaczęliśmy od obejrzenia przepięknego wschodu słońca na plaży.










Poranek był chłodny, ale gdy słońce wzeszło od razu zrobiło się trochę cieplej. Zjedliśmy ostatnie śniadanie w naszym domu na kółkach i udaliśmy do Brisbane, do którego mieliśmy ok 3 godzin jazdy, a vana musieliśmy odstawić do bazy do 14-tej.

piątek, 15 czerwca 2012

Dziesiąty dzień wakacji - 1770 i Maryborough

Town of 1770 jest miejscowością nazywaną „miejscem narodzin Queensland”. Niedaleko tutejszej plaży w 1770 roku Kapitan Cook zakotwiczył swój statek Endeavour.


Town of 1770 to sympatyczne miejsce, gdzie znajdują się dwa kempingi (jeden tuż przy plaży – na tym zatrzymamy się następnym razem) oraz parę kawiarni i niewielkich restauracyjek.

My wybraliśmy się na spacer po plaży i odwiedziliśmy kilka punktów widokowych, a potem przekąsiliśmy co nieco przed dalszą drogą.










Z 1770 pojechaliśmy w kierunku Bundaberg, lecz zatrzymaliśmy się dopiero w Maryborough, mieście w którym zachowało się wiele ciekawych budynków z XIX i początku XX wieku.






Po spacerze po mieście pojechaliśmy w dalszą drogę. Tym razem naszym celem była nadmorska miejscowość Rainbow Beach – jedno z ulubionych miejsc moich Rodziców.

czwartek, 14 czerwca 2012

Dziewiąty dzień wakacji - Rockhampton

Rano okazało się, że większość miejsc na tym caravan parku jest zajęta przez stałych mieszkańców. Jak tylko otworzyliśmy drzwi naszego vana podeszła do nas managerka kempingu i po krótkiej rozmowie poprosiła o opłatę (wspomniała, że zdarza się. że ludzie nocują, korzystają z łazienek i rano uciekają bez opłaty). Przygotowaliśmy sobie śniadanie – tosty z zakupionym kilka dni wcześniej dżemem z pomidorów i imbiru i udaliśmy się na plażę.




Na kawę zatrzymaliśmy się w Carmila Hotel, gdzie właścicielowi pomimo niespotykanego zamówienia – zwykle serwuje piwo i inne trunki - udało się po szybkim poszukiwaniu na zapleczu przygotować kawę i herbatę. Byliśmy tam po 10 rano więc był już pierwszy klient na poranne piwko, zamieniliśmy z nim jak i właścicielem kilka słów i udaliśmy się w dalsza podróż.



Główną atrakcją dnia miało być dzisiaj Rockhampton – australijskiej stolicy wołowiny. Do miasta dojechaliśmy tuż przed 15-tą i udaliśmy się do Great Western Hotel – jednego z najstarszych w mieście, w którym podają najlepsze w mieście steki (nawet Marta skusiła się na jakieś 200g mięsiwa) i który słynie z oglądania rodeo i innych podobnych zawodów. Faktycznie, ściany uginały się od zdjęć i trofeów.






Po obiedzie poszliśmy na spacer po mieście i uwieczniliśmy na fotkach kilka starszych budynków.



Rockahmpton słynie również z tego, że przez to miasto przebiega Zwrotnik Koziorożca, więc nie mogliśmy sobie odmówić zdjęcia w takim miejscu.



Z Rocky (tak się w skrócie mówi na Rockhampton) pojechaliśmy do miejscowości Town of 1770, gdzie zostaliśmy na noc.

środa, 13 czerwca 2012

Ósmy dzień wakacji - Mackay i okolice

W Airlie Beach nie planujemy zabawić długo, sama miejscowość nie jest zbyt ciekawa, turyści przyjeżdzają tu głównie po to, by dostać się na Whitsunday Islands, my się tam wybierzemy następnym razem. Przed ruszeniem w dalszą drogę idziemy na kawę i spacer nad oceanem.


Kolejny punkt na mapie do odwiedzenia to położone 150km na południe Mackay - cukrowej stolicy Australii, region jest również związany z przemysłem wydobycia węgla. Miasto zostało założone w 1869 roku (7 lat wcześniej przybył tutaj Kapitan John Mackay).

Zaparkowaliśmy koło basenów Bluewater Lagoon nad rzeką Pioneer. W lagunie zainteresowała nas szczególnie informacja, żeby uważać na węże na tym miejskim basenie.


Zrobiliśmy sobie lunch nad rzeką.


A po jedzonku poszliśmy na spacer po mieście, w informacji turystycznej wzięliśmy mapkę z najciekawszymi historycznymi budynkami. Architektura miasta okazała się bardzo ciekawa i fotogeniczna. Poniżej zdjęcia.







Gdy wróciliśmy do samochodu zrobiło się już późno i musieliśmy się spieszyć, żeby zdążyć zobaczyć platypusy czyli dziobaki, można je oglądać tylko wczesnym rankiem lub tuż przed zmierzchem. Do Parku Narodowego Eungella, o którym przeczytaliśmy poprzedniego dnia prowadziła kręta droga pod górę. Widoki były przepiękne, mijaliśmy wzgórza pokryte gęstym lasem, ale nie mieliśmy czasu, żeby się zatrzymać na dłużej. Gdy dotarliśmy do miejsca obserwacji dziobaków, czekał tam już spory tłumek. Nie wszyscy mieli wystarczająco dużo cierpliwości, ale my i jeszcze jeden zaciekawiony turysta postanowiliśmy się nie ruszać z miejsca dopóki nie zobaczymy dziobaka. Udało się nie tylko zobaczyć, ale również zrobić mu zdjęcia.




Zjeżdżając z gór zatrzymaliśmy się na kolację w Hotelu Criterion w miejscowości Finch Hatton. Akurat był to wieczór, gdy odywał się drugi mecz State of Origin więc tłum był spory.


Na noc postanowiliśmy zatrzymać się na kempingu w Sarinie, niestety jeden był zamknięty, a drugi znajdował się w mało zachęcającej okolicy. Już rozważaliśmy powrót do Mackay, gdy w jednym z przewodników znaleźliśmy kemping w Armstrong Beach. Gdy dojechaliśmy tam, okazało się, że jest on bardzo malutki i wyglądał bardziej na parking samochodowy. Rozważaliśmy zaparkowanie na ulicy, ale odstraszyły nas tabliczki o zakazie i groźbie mandatu oraz przejeżdżający radiowóz. Udało nam się zmieścić w kącie kempingu koło szlabanu. Zmęczeni po intensywnym dniu szybko usnęliśmy.