Wreszcie udało mi się wstać rano i o dziwo za oknem było długo nie widziane słońce :)
Dzisiaj zrobiłem krótką trasę po mieście. Trasa z dedykacją dla Piotrka, postanowiłem na mapce zaznaczyć granice w jakich szukam mieszkania.
Głównie jestem zainteresowany trójkątem, w którym teraz mieszkam czyli South Brisbane, Highgate Hill, West End - chcę mieć blisko do City na pieszo. New Farm i Tenerife też mi się podobają.
Mam 1.5 miesiąca, żeby znaleźć coś fajnego zanim przyleci Piotrek. Już wcześniej chciałem się przenieść więc teraz zmiana planów i zamiast kawalerki szukam mieszkania dwupokojowego.
czwartek, 30 grudnia 2010
środa, 29 grudnia 2010
5000km
Udało mi się dzisiaj zrealizować mój plan minimum na ten rok, a właściwie jego ostatni etap.
W tym roku jeździłem bardzo nierówno. Najpierw spokojnie pomiędzy 200 a 400km miesięcznie, aż w czerwcu prawie mnie Piotrek przegonił. Piotrek w Polsce miał krótszy sezon rowerowy więc musiałem przyśpieszyć :) W czerwcu przejechałem 1000km zwiedzając trochę miasto. Później nastąpił trend spadkowy, aż dostałem samochód w pracy i prawie w ogóle nie jeździłem.
Na szczęście w przyszłym roku przylatuje Piotrek to we dwóch pozwiedzamy zakątki południowo-wschodniego Queensland, a może i gdzieś dalej.
W tym roku jeździłem bardzo nierówno. Najpierw spokojnie pomiędzy 200 a 400km miesięcznie, aż w czerwcu prawie mnie Piotrek przegonił. Piotrek w Polsce miał krótszy sezon rowerowy więc musiałem przyśpieszyć :) W czerwcu przejechałem 1000km zwiedzając trochę miasto. Później nastąpił trend spadkowy, aż dostałem samochód w pracy i prawie w ogóle nie jeździłem.
Na szczęście w przyszłym roku przylatuje Piotrek to we dwóch pozwiedzamy zakątki południowo-wschodniego Queensland, a może i gdzieś dalej.
Podsumowanie 2010
Wszystkie kilometry: 5026.66 km
Czas na rowerze: 240:34
Średnia prędkość: 20.89 km/h
Suma podjazdów: 17720 m
Wycieczek: 137
Średnio na wycieczkę: 36.69 km i 01:46 godz.
piątek, 24 grudnia 2010
Święta
Tym razem rano musiałem jeszcze pojechać do pracy, a o 12 pojechaliśmy do pubu na lunch, na szczęście nie było tego dnia kelnerek topless, zepsuło by mi to i tak minimalny świąteczny nastrój.
Wieczorem jak co roku na Wigilię pojechałem do Mirka, Moniki i Zuzii. Po kolacji Mikołaj podrzucił prezenty pod choinkę - najwięcej dla Zuzii, czego można było się spodziewać :)
Technologia jak co roku wsparła nas i skype również dołączył do stołu wigilijnego.
W sobotę po mszy dostałem zaproszenie od znajomych Brazylijczyków i pojechałem na Gold Coast. Pogoda jaka jest od miesiąca nie zachęca do wybierania się na plażę, ale jak już tam byłem deszcz mnie nie wystraszył i poszedłem na krótki spacer po plaży :)
Wieczorem jak co roku na Wigilię pojechałem do Mirka, Moniki i Zuzii. Po kolacji Mikołaj podrzucił prezenty pod choinkę - najwięcej dla Zuzii, czego można było się spodziewać :)
Technologia jak co roku wsparła nas i skype również dołączył do stołu wigilijnego.
W sobotę po mszy dostałem zaproszenie od znajomych Brazylijczyków i pojechałem na Gold Coast. Pogoda jaka jest od miesiąca nie zachęca do wybierania się na plażę, ale jak już tam byłem deszcz mnie nie wystraszył i poszedłem na krótki spacer po plaży :)
sobota, 18 grudnia 2010
Z Brisbane do Ipswich na rowerze
Dzisiaj rano nie padało więc postanowiłem przejechać się na rowerze z Brisbane do Ipswich.
Ipswich to małe miasto (162 tys mieszkańców) należące do aglomeracji i leżące na południowy wschód od Brisbane. Trasa nie była ciekawa, ale chciałem się tam przejechać, żeby móc odhaczyć ten kierunek na mojej rowerowej mapie :)
Miałem z Ipswich wrócić inną trasą, ale się źle poczułem i ledwo dojechałem do miasta. Nie udało mi się znaleźć, żadnej ciekawej knajpki, żeby coś zjeść więc posiliłem się na dworcu. Tam zrobiłem sobie krótki odpoczynek i wsiadłem do pociągu powrotnego.
Może źle się czułem przez dłuższą przerwę od roweru i słońce/wysoką temperaturę po kilku tygodniach deszczu. A jak wróciłem do domu to znowu zaczęło lać więc może dobrze, że wróciłem pociągiem.
Trasę, powrotną przez górki pewnie zrobię wkrótce z Bliźniakiem, który już się szykuje do lotu powrotnego do Australii :)
Ipswich to małe miasto (162 tys mieszkańców) należące do aglomeracji i leżące na południowy wschód od Brisbane. Trasa nie była ciekawa, ale chciałem się tam przejechać, żeby móc odhaczyć ten kierunek na mojej rowerowej mapie :)
Miałem z Ipswich wrócić inną trasą, ale się źle poczułem i ledwo dojechałem do miasta. Nie udało mi się znaleźć, żadnej ciekawej knajpki, żeby coś zjeść więc posiliłem się na dworcu. Tam zrobiłem sobie krótki odpoczynek i wsiadłem do pociągu powrotnego.
Może źle się czułem przez dłuższą przerwę od roweru i słońce/wysoką temperaturę po kilku tygodniach deszczu. A jak wróciłem do domu to znowu zaczęło lać więc może dobrze, że wróciłem pociągiem.
Trasę, powrotną przez górki pewnie zrobię wkrótce z Bliźniakiem, który już się szykuje do lotu powrotnego do Australii :)
środa, 15 grudnia 2010
Spotkania świąteczne
Święta się zbliżają więc w firmach organizowane są spotkania świąteczne. Tak się złożyło, że zostałem zaproszony na kilka.
Moje pierwsze było w piątek w RSL. Pracowałem tam przez ponad rok jako wolontariusz raz w tygodniu. Jak się później okazało i tak w nowej pracy nie patrzyli na moje cv, ale przynajmniej zdobyłem doświadczenie w pracy w australijskiej organizacji i moglem porozmawiać z kombatantami o historii, która lubię.
Specjalnie na te okazje wziąłem sobie dzień wolny w pracy i okazało się że dobrze zrobiłem, gdyż rano wypadł mi ustny egzamin IELTS.
Kolejne było w sobotę, po występie flamenco szybko wróciłem do domu i po chwili musiałem z powrotem wychodzić. Tym razem było to spotkanie z aktualnej pracy, poszliśmy do Story Bridge Hotel, nie byłem tam jeszcze, jedynie wcześniej przejeżdżałem na rowerze po drodze do pracy w restauracji.
Trzecie spotkanie świąteczne było w Vagelis - restauracji, w której pracowałem w sumie ponad 2 lata, do końca studiów. Nie mogłem zostać na długo, ale chwilę tam spędziłem. Przy okazji dostałem namiary na prawnika w Sydney, do którego mam się zgłosić, gdybym chciał kontynuować karierę prawniczą, na razie skupię się jednak na rachunkowości :)
Wszystkim czytelnikom życzę Wesołych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia :)
Jako ilustracja - zdjęcie z archiwum X, świeżo po przylocie z Polski 3 lata temu :)
Moje pierwsze było w piątek w RSL. Pracowałem tam przez ponad rok jako wolontariusz raz w tygodniu. Jak się później okazało i tak w nowej pracy nie patrzyli na moje cv, ale przynajmniej zdobyłem doświadczenie w pracy w australijskiej organizacji i moglem porozmawiać z kombatantami o historii, która lubię.
Specjalnie na te okazje wziąłem sobie dzień wolny w pracy i okazało się że dobrze zrobiłem, gdyż rano wypadł mi ustny egzamin IELTS.
Kolejne było w sobotę, po występie flamenco szybko wróciłem do domu i po chwili musiałem z powrotem wychodzić. Tym razem było to spotkanie z aktualnej pracy, poszliśmy do Story Bridge Hotel, nie byłem tam jeszcze, jedynie wcześniej przejeżdżałem na rowerze po drodze do pracy w restauracji.
Trzecie spotkanie świąteczne było w Vagelis - restauracji, w której pracowałem w sumie ponad 2 lata, do końca studiów. Nie mogłem zostać na długo, ale chwilę tam spędziłem. Przy okazji dostałem namiary na prawnika w Sydney, do którego mam się zgłosić, gdybym chciał kontynuować karierę prawniczą, na razie skupię się jednak na rachunkowości :)
Wszystkim czytelnikom życzę Wesołych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia :)
Jako ilustracja - zdjęcie z archiwum X, świeżo po przylocie z Polski 3 lata temu :)
poniedziałek, 13 grudnia 2010
Koniec
Wreszcie po dwóch latach nastąpił ten dzień - uroczyste wręczenie dyplomu :)
Przyjeżdżając do Australii nie sądziłem, że będę szedł tutaj na studia, ale nie mając wcześniej żadnego planu taki się w międzyczasie wykrystalizował - po trochu bo zawsze lubiłem księgowość, a z drugiej ze względu na opcje wizowe. Póki co wciąż lubię rachunkowość, a i na szczęście imigracja jeszcze nie pokrzyżowała mi do końca planów względem stałego pobytu.
Przez te lata dosyć sporo się nauczyłem, podszkoliłem też swój język angielski. Teraz jednak kończę z wizą studencką i jej ograniczeniami, mam kilka miesięcy na zorganizowanie innej - najlepiej stałego pobytu.
Co do uroczystości, to była zorganizowana w Brisbane Convention & Exhibition Centre na South Bank. Były połączone dwa kampusy - Brisbane i Gold Coast więc było sporo studentów i ich rodzin. Z tego co się dowiedziałem już w trakcie, uroczystość była transmitowana na żywo w internecie, wg polskiego czasu zaczęła się o 5 rano, ale było już za późno, żeby kogokolwiek poinformować.
Przyjeżdżając do Australii nie sądziłem, że będę szedł tutaj na studia, ale nie mając wcześniej żadnego planu taki się w międzyczasie wykrystalizował - po trochu bo zawsze lubiłem księgowość, a z drugiej ze względu na opcje wizowe. Póki co wciąż lubię rachunkowość, a i na szczęście imigracja jeszcze nie pokrzyżowała mi do końca planów względem stałego pobytu.
Przez te lata dosyć sporo się nauczyłem, podszkoliłem też swój język angielski. Teraz jednak kończę z wizą studencką i jej ograniczeniami, mam kilka miesięcy na zorganizowanie innej - najlepiej stałego pobytu.
Co do uroczystości, to była zorganizowana w Brisbane Convention & Exhibition Centre na South Bank. Były połączone dwa kampusy - Brisbane i Gold Coast więc było sporo studentów i ich rodzin. Z tego co się dowiedziałem już w trakcie, uroczystość była transmitowana na żywo w internecie, wg polskiego czasu zaczęła się o 5 rano, ale było już za późno, żeby kogokolwiek poinformować.
niedziela, 12 grudnia 2010
Długi weekend
Tym razem miałem długi czterodniowy weekend.
W piątek rano, niespodziewanie (myślałem, że będzie w sobotę) miałem ustną część egzaminu z języka angielskiego IELTS. Zwykle wszystkie części są jednego dnia, ale tym razem trafiło mi się rozbicie na dwa dni. Na szczęście egzamin miałem w jednym z hoteli na South Bank więc miałem 5 minut spacerkiem. Temat też nie był trudny - opowiadałam o tym jak spędzamy Boże Narodzenie w Polsce :)
W sobotę miałem kolejne części egzaminu - z pisania, z czytania i ze słuchu - mam nadzieję, że poszło mi wystarczająco dobrze, aby móc złożyć wniosek o stały pobyt.
Podczas egzaminu koło mnie siedziała Polka - Jowita, przyjechała kilka miesięcy temu do Australii, zdała już wszystkie egzaminy medyczne potrzebne do uznania zawodu, teraz został jej tylko angielski więc nie tak dużo.
Od razu po egzaminie pojechałem do Kelvin Grove na pokaz flamenco. Moja współlokatorka z Japonii tańczy flamenco w zespole Simone Pope i tego dnia był jeden z ich występów. Bardzo fajny, a teraz Shoko codziennie puszcza nagranie z występu więc wszyscy możemy uczyć się ruchów flamenco :)
W piątek rano, niespodziewanie (myślałem, że będzie w sobotę) miałem ustną część egzaminu z języka angielskiego IELTS. Zwykle wszystkie części są jednego dnia, ale tym razem trafiło mi się rozbicie na dwa dni. Na szczęście egzamin miałem w jednym z hoteli na South Bank więc miałem 5 minut spacerkiem. Temat też nie był trudny - opowiadałam o tym jak spędzamy Boże Narodzenie w Polsce :)
W sobotę miałem kolejne części egzaminu - z pisania, z czytania i ze słuchu - mam nadzieję, że poszło mi wystarczająco dobrze, aby móc złożyć wniosek o stały pobyt.
Podczas egzaminu koło mnie siedziała Polka - Jowita, przyjechała kilka miesięcy temu do Australii, zdała już wszystkie egzaminy medyczne potrzebne do uznania zawodu, teraz został jej tylko angielski więc nie tak dużo.
Od razu po egzaminie pojechałem do Kelvin Grove na pokaz flamenco. Moja współlokatorka z Japonii tańczy flamenco w zespole Simone Pope i tego dnia był jeden z ich występów. Bardzo fajny, a teraz Shoko codziennie puszcza nagranie z występu więc wszyscy możemy uczyć się ruchów flamenco :)
sobota, 4 grudnia 2010
Kolejny weekend
Weekend zacząłem od koncertu Link Park. Po pracy pojechałem prosto do Daisy Hill, gdzie zamieniłem się z Mirkiem samochodami, zabrałem Monikę i pojechałem z powrotem na północ Brisbane do Brisbane Entertainment Centre na koncert. Podobało mi się, ale mam nauczkę, aby nie brać miejsc siedzących na koncert rockowy. Nie wiedziałem jak się zachować, gdy ciało chciało skakać, a wszyscy dookoła grzecznie siedzieli.
Odkąd mam ute'a (?) pomagam znajomym w przeprowadzkach/przewożeniu rzeczy i tak było tym razem, w sobotę rano pomogłem Mirkowi poprzewozić paczki z jednego magazynu do drugiego, szybo obróciliśmy z kartonami - na szczęście udało nam się skończyć przed deszczem.
Na 10 pojechałem z Moniką zawieźć Zuzię na zajęcia baletu, wybrała sobie kiedyś obok zajęć tenisa. A w południe mięliśmy jechać całą czwórką pograć właśnie w tenisa, ale niestety deszcz nie pozwolił nam na to więc zamiast biegać za piłką zrobiliśmy... barbecue :)
Tenis musiał być więc Zuzia włączyła go na Nintendo Wii i dała mi lekcję gry.
Wieczorem wróciłem do domu, przyszedł Leonardo z piwami i skończyło się na rozegraniu kilka meczów Polska vs Kolumbia na PS2. Na początku wykorzystywał mój brak doświadczenia, ale później kilka ładnych bramek udało mi się strzelić :) Muszę podszkolić się w te gry, żebym aż tak nie przegrywał, chociaż wolę grać na prawdziwej zielonej trawie.
Odkąd mam ute'a (?) pomagam znajomym w przeprowadzkach/przewożeniu rzeczy i tak było tym razem, w sobotę rano pomogłem Mirkowi poprzewozić paczki z jednego magazynu do drugiego, szybo obróciliśmy z kartonami - na szczęście udało nam się skończyć przed deszczem.
Na 10 pojechałem z Moniką zawieźć Zuzię na zajęcia baletu, wybrała sobie kiedyś obok zajęć tenisa. A w południe mięliśmy jechać całą czwórką pograć właśnie w tenisa, ale niestety deszcz nie pozwolił nam na to więc zamiast biegać za piłką zrobiliśmy... barbecue :)
Tenis musiał być więc Zuzia włączyła go na Nintendo Wii i dała mi lekcję gry.
Wieczorem wróciłem do domu, przyszedł Leonardo z piwami i skończyło się na rozegraniu kilka meczów Polska vs Kolumbia na PS2. Na początku wykorzystywał mój brak doświadczenia, ale później kilka ładnych bramek udało mi się strzelić :) Muszę podszkolić się w te gry, żebym aż tak nie przegrywał, chociaż wolę grać na prawdziwej zielonej trawie.
niedziela, 28 listopada 2010
Weekend z Polskim Klubem
Pracując w nowej pracy w tygodniu nic nadzwyczajnego się nie dzieje - tj. praca od 6 do 6. W weekendy próbuję spędzać aktywnie czas, a przynajmniej poza domem.
W piątek po pracy pojechałem do Polskiego Klubu na spotkanie z agentem imigracyjnym, przyjechał do Brisbane na weekend z Airlie Beach. Dowiedziałem się o kilku ciekawych opcjach jak się dostać do Australii (najłatwiej pojechać do regionalnej Australii, co nie oznacza wsi, może być nawet spore miasto), ale do mojej wizy to nic właściwie nowego, muszę zdać IELTS i wtedy się wyjaśni.
Wieczorem umówiłem się na piwko z Adamem i poszliśmy pokręcić się po West End. Niestety nie mogłem za długo, bo zgodziłem się na pracę w sobotę wiec musiałem wstać jak zwykle o 5 rano.
Po pracy pojechaliśmy z chłopakami pomóc w przeprowadzce synowi szefa. Mieliśmy trzy samochody więc szybko poszło, a dodatkowo okazało się, że było to wliczone w godziny pracy więc dodatkowa kaska wpłynie na konto :) Po przeprowadzce zostaliśmy zaproszeni jeszcze na barbecue na miłe zakończenie dnia. Do domu wróciłem ok 21 dołączyłem do oglądania jakiegoś filmu ze współlokatorami, ale wypiłem pół piwa i usnąłem na kanapie.
W niedzielę wreszcie dłużej pospałem (do 7). Najpierw szybkie pranie, później prasowanie koszul do pracy i nadszedł czas wybrania się do... Polskiego Klubu. Tym razem na spotkanie z Wojciechem Cejrowskim. Na miejscu spotkałem Agnieszkę, która zrobiła mi "zdjęcie z małpą" jak takie zdjęcia nazywa WC.
Na zakończenie weekendu poszedłem do Adama na West End na barbecue, jako zawodowy kucharz przygotował super ucztę :)
W piątek po pracy pojechałem do Polskiego Klubu na spotkanie z agentem imigracyjnym, przyjechał do Brisbane na weekend z Airlie Beach. Dowiedziałem się o kilku ciekawych opcjach jak się dostać do Australii (najłatwiej pojechać do regionalnej Australii, co nie oznacza wsi, może być nawet spore miasto), ale do mojej wizy to nic właściwie nowego, muszę zdać IELTS i wtedy się wyjaśni.
Wieczorem umówiłem się na piwko z Adamem i poszliśmy pokręcić się po West End. Niestety nie mogłem za długo, bo zgodziłem się na pracę w sobotę wiec musiałem wstać jak zwykle o 5 rano.
Po pracy pojechaliśmy z chłopakami pomóc w przeprowadzce synowi szefa. Mieliśmy trzy samochody więc szybko poszło, a dodatkowo okazało się, że było to wliczone w godziny pracy więc dodatkowa kaska wpłynie na konto :) Po przeprowadzce zostaliśmy zaproszeni jeszcze na barbecue na miłe zakończenie dnia. Do domu wróciłem ok 21 dołączyłem do oglądania jakiegoś filmu ze współlokatorami, ale wypiłem pół piwa i usnąłem na kanapie.
W niedzielę wreszcie dłużej pospałem (do 7). Najpierw szybkie pranie, później prasowanie koszul do pracy i nadszedł czas wybrania się do... Polskiego Klubu. Tym razem na spotkanie z Wojciechem Cejrowskim. Na miejscu spotkałem Agnieszkę, która zrobiła mi "zdjęcie z małpą" jak takie zdjęcia nazywa WC.
Na zakończenie weekendu poszedłem do Adama na West End na barbecue, jako zawodowy kucharz przygotował super ucztę :)
niedziela, 21 listopada 2010
Tour de Tamborine 2010
Dzisiaj wziąłem udział w rajdzie w pobliskich górach - Tamborine Mountains. Cała trasa prowadziła asfaltem. Uznałem, że muszę w końcu kupić drugi rower albo co najmniej drugi komplet kół.
Po wczorajszej setce dzisiaj wstałem o 4 rano, żeby dojechać na miejsce na ok 5.30 - początek rajdu na trasie 50km był o 6 rano. Pierwszy odcinek spokojny na rozgrzewkę kilka podjazdów i zjazdów. Później było ok 7 kilometrów zjazdu górskimi serpentynami, rozpędziłem się maksymalnie do 60 km/h, ale w pewnych momentach były zakręty 180 stopni więc musiałem zwalniać.
Kolejna część rajdu to ok 20 kilometrów w przepięknej dolinie. Do około 37-ego kilometra udało mi się utrzymać średnią 27 km/h i wtedy zaczął się siedmiokilometrowy podjazd. Było ciężko, ale dałem radę wdrapać się na górę, później było jeszcze kilka kilometrów po miejscowości na szczycie, żeby dobić do 50 km.
Po rajdzie podjechałem do Polskiej Restauracji znajdującej się w okolicy gdzie podziwiając piękne widoki zjadłem drugie śniadanie.
Po wczorajszej setce dzisiaj wstałem o 4 rano, żeby dojechać na miejsce na ok 5.30 - początek rajdu na trasie 50km był o 6 rano. Pierwszy odcinek spokojny na rozgrzewkę kilka podjazdów i zjazdów. Później było ok 7 kilometrów zjazdu górskimi serpentynami, rozpędziłem się maksymalnie do 60 km/h, ale w pewnych momentach były zakręty 180 stopni więc musiałem zwalniać.
Kolejna część rajdu to ok 20 kilometrów w przepięknej dolinie. Do około 37-ego kilometra udało mi się utrzymać średnią 27 km/h i wtedy zaczął się siedmiokilometrowy podjazd. Było ciężko, ale dałem radę wdrapać się na górę, później było jeszcze kilka kilometrów po miejscowości na szczycie, żeby dobić do 50 km.
Po rajdzie podjechałem do Polskiej Restauracji znajdującej się w okolicy gdzie podziwiając piękne widoki zjadłem drugie śniadanie.
sobota, 20 listopada 2010
Sobota na rowerze
Sobota i znowu na rowerze do pracy. Po pracy postanowiłem pojechać do Sandgate nad zatokę. Pojechałem inną trasą niż zwykle, tym razem wybrałem się wzdłuż ruchliwej Sandgate Rd, spodziewałem się gorszej drogi, ale prawie przez całą długość była namalowana ścieżka rowerowa na jezdni więc było w miarę bezpiecznie.
W Brighton postanowiłem przejechać jeszcze przez most i zacząć drogę powrotną. Zapomniałem jednak, że to najdłuższy most w Australii (2,740 m) i wiejący z zatoki wiatr dodatkowo utrudniał jazdę.
W drodze powrotnej zaczął padać deszcz więc zrobiłem krótki postój na stacji kolejowej w Sandgate, ale na szczęście po chwili przestało padać (później znowu padało, ale nie chciałem wracać już do pociągu). Do miasta wróciłem moją normalną trasą City-Sandgate czyli Boondall Wetlands i później Kedron Brook Bikeway. Po drodze zobaczyłem dobry rower szosowy wystawiony do oddania (taki zwyczaj wystawiania niepotrzebnych rzeczy przed dom), pojechałem szybko do domu, po pół godzinie byłem z powrotem samochodem, ale niestety ktoś mnie uprzedził i roweru już nie było.
W Brighton postanowiłem przejechać jeszcze przez most i zacząć drogę powrotną. Zapomniałem jednak, że to najdłuższy most w Australii (2,740 m) i wiejący z zatoki wiatr dodatkowo utrudniał jazdę.
W drodze powrotnej zaczął padać deszcz więc zrobiłem krótki postój na stacji kolejowej w Sandgate, ale na szczęście po chwili przestało padać (później znowu padało, ale nie chciałem wracać już do pociągu). Do miasta wróciłem moją normalną trasą City-Sandgate czyli Boondall Wetlands i później Kedron Brook Bikeway. Po drodze zobaczyłem dobry rower szosowy wystawiony do oddania (taki zwyczaj wystawiania niepotrzebnych rzeczy przed dom), pojechałem szybko do domu, po pół godzinie byłem z powrotem samochodem, ale niestety ktoś mnie uprzedził i roweru już nie było.
niedziela, 14 listopada 2010
Dzień Niepodległości
Dostałem e-mail z Domu Polskiego, że w niedzielę będzie Akademia z okazji Dnia Niepodległości. Nie czytając dokładnie byłem przekonany, że odbędzie ona po mszy w sali przy kościele, a okazało się, że jest 2 godziny później w Polskim Klubie.
Podczas Akademii był występ dzieci z polskiej szkoły (rozpiętość wieku chyba od 4 do 16 lat) - historia Polski od 1795 do 1918 roku. Później kilka piosenek zaśpiewali harcerze i był też występ zespołu tanecznego "Obertas", którzy przestawili "Świteziankę" (chyba).
Ogólnie miło spędzone popołudnie w polskim gronie.
Podczas Akademii był występ dzieci z polskiej szkoły (rozpiętość wieku chyba od 4 do 16 lat) - historia Polski od 1795 do 1918 roku. Później kilka piosenek zaśpiewali harcerze i był też występ zespołu tanecznego "Obertas", którzy przestawili "Świteziankę" (chyba).
Ogólnie miło spędzone popołudnie w polskim gronie.
niedziela, 7 listopada 2010
Brisbane to the Gold Coast Bicycle Challenge 2010
W niedzielę odbył się coroczny rajd charytatywny z Brisbane do Gold Coast. W zeszłym roku pomimo zapisania się musiałem jednak odpuścić (następnego dnia miałem egzamin) w tym roku postanowiłem pojechać, pomimo, że znowu następnego dnia miałem mieć egzamin. Na szczęście (dla mnie) rajd z powodu deszczu został przełożony z 10 Października na 7 Listopada więc po zakończonej sesji mogłem jechać bez przedegzaminowego stresu. W niedzielę pogoda była ładna, o 5 rano słonecznie i 23'C, a gdy dojechałem na metę było 26'C, później maksymalnie dobiło do 27'C (a'propos ostatnio w gazecie był artykuł, że to najzimniejsza wiosna od 11 lat, bo temperatura nie przekroczyła jeszcze ani razu 30'C).
Moja grupa (średnia prędkość 20-23 km/h) wyruszała ok 6 rano. Pierwszy odcinek przez Brisbane prowadził pasem autobusowym wzdłuż autostrady, specjalnie na tę okazję trasa ta była zamknięta i tylko rowerzyści mogli nią jechać. Aha zapomniałem wspomnieć, udział wzięło prawie 10,000 rowerzystów. Później jechaliśmy już ulicami, najpierw ruchliwą Logan Rd, a później Service Rd wzdłuż autostrady. Na niektórych skrzyżowaniach policja pilnowała, żebyśmy nie musieli stać na światłach, a czasem trzeba było poczekać na czerwonym. Pierwszy zorganizowany postój był po 40 kilometrach na boisku do krykieta w Beenleigh. Każdy dostał tam banana i batona. Z tego miejsca startowali rowerzyści, którzy zapisali się na 60 km rajd z Logan do Gold Coast.
Dalej pojechaliśmy do autostrady by po chwili odbić na pola z trzciną cukrową. Byłby to przyjemny odcinek (z dala od dużych dróg) gdyby nie wiatr wiejący z naprzeciwka. Później wróciliśmy do autostrady i jechaliśmy moją zwyczajną trasą na Gold Coast. Zrobiliśmy jeszcze pętlę po Coomera i był drugi postój znowu po 40km. Tutaj dostaliśmy, jak to nazywam "posiłek Małysza" tj bułkę i banana. Na tym postoju spędziłem więcej czasu, szczególnie, że wypatrywałem go od 10 kilometrów.
Ostatnie 20 kilometrów to już jazda ulicami po Gold Coast. Niestety im bliżej mety tym częściej zaczęły łapać mnie skurcze w nogach, aż tak bardzo, że musiałem 2 razy się zatrzymać na poboczu. W końcu dojechałem do Southport po 100.68 km i 4:39 godz.
Tutaj zrobiłem sobie odpoczynek. Najpierw popatrzyłem na chłopaków skaczących na rowerach po różnych dziwnych konstrukcjach, a później poleżałem nad wodą.
Po godzinie postanowiłem pojechać zobaczyć co jest na cyplu przy Main Beach za parkiem wodnym Sea World. Stamtąd pojechałem do Surfers Paradise - najbardziej znanej (obok Sydnejskiej Bondi Beach) plaży w Australii. Niestety szykują teraz deptak na sezon letni więc pojechałem dalej do Broadbeach (ciągle mam sentyment do tej dzielnicy, po tym jak tam mieszkałem w 2008). Tu zrobiłem kolejny dłuższy postój, tym razem na posiłek. Przy okazji na plaży trafiłem na turniej siatkówki plażowej więc popatrzyłem chwilę na grające dziewczyny.
W Broadbeach postanowiłem wrócić do domu, tzn pojechać do stacji kolejowej - kolejnych 100km bym już nie wytrzymał :) Ruszyłem w kierunku stacji w Neerang, ale po drodze uznałem, że pojadę do Robina. Wtedy uznałem, że pojadę dalej do stacji, na której jeszcze nie byłem w Varsity Lakes. Wtedy poczułem, że nie jestem taki zmęczony i w końcu dojechałem do plaży w Burleigh Heads. Tam napiłem się napoju energetyzującego - piwa Coopers Pale Ale i popatrzyłem na wyczyny surferów.
W drodze powrotnej, jako chłopak z Syreniego Grodu nie mogłem nie zahaczyć o Mermaid Beach. Stamtąd pojechałem do stacji kolejowej w Robina, ale znowu postanowiłem wydłużyć trasę i żeby przekroczyć magiczne 150km pojechałem do stacji w Varsity Lakes.
Teraz czekam na Piotrka vel Bliźniak, żeby pobić ten rekord.
Moja grupa (średnia prędkość 20-23 km/h) wyruszała ok 6 rano. Pierwszy odcinek przez Brisbane prowadził pasem autobusowym wzdłuż autostrady, specjalnie na tę okazję trasa ta była zamknięta i tylko rowerzyści mogli nią jechać. Aha zapomniałem wspomnieć, udział wzięło prawie 10,000 rowerzystów. Później jechaliśmy już ulicami, najpierw ruchliwą Logan Rd, a później Service Rd wzdłuż autostrady. Na niektórych skrzyżowaniach policja pilnowała, żebyśmy nie musieli stać na światłach, a czasem trzeba było poczekać na czerwonym. Pierwszy zorganizowany postój był po 40 kilometrach na boisku do krykieta w Beenleigh. Każdy dostał tam banana i batona. Z tego miejsca startowali rowerzyści, którzy zapisali się na 60 km rajd z Logan do Gold Coast.
Dalej pojechaliśmy do autostrady by po chwili odbić na pola z trzciną cukrową. Byłby to przyjemny odcinek (z dala od dużych dróg) gdyby nie wiatr wiejący z naprzeciwka. Później wróciliśmy do autostrady i jechaliśmy moją zwyczajną trasą na Gold Coast. Zrobiliśmy jeszcze pętlę po Coomera i był drugi postój znowu po 40km. Tutaj dostaliśmy, jak to nazywam "posiłek Małysza" tj bułkę i banana. Na tym postoju spędziłem więcej czasu, szczególnie, że wypatrywałem go od 10 kilometrów.
Ostatnie 20 kilometrów to już jazda ulicami po Gold Coast. Niestety im bliżej mety tym częściej zaczęły łapać mnie skurcze w nogach, aż tak bardzo, że musiałem 2 razy się zatrzymać na poboczu. W końcu dojechałem do Southport po 100.68 km i 4:39 godz.
Tutaj zrobiłem sobie odpoczynek. Najpierw popatrzyłem na chłopaków skaczących na rowerach po różnych dziwnych konstrukcjach, a później poleżałem nad wodą.
Po godzinie postanowiłem pojechać zobaczyć co jest na cyplu przy Main Beach za parkiem wodnym Sea World. Stamtąd pojechałem do Surfers Paradise - najbardziej znanej (obok Sydnejskiej Bondi Beach) plaży w Australii. Niestety szykują teraz deptak na sezon letni więc pojechałem dalej do Broadbeach (ciągle mam sentyment do tej dzielnicy, po tym jak tam mieszkałem w 2008). Tu zrobiłem kolejny dłuższy postój, tym razem na posiłek. Przy okazji na plaży trafiłem na turniej siatkówki plażowej więc popatrzyłem chwilę na grające dziewczyny.
W Broadbeach postanowiłem wrócić do domu, tzn pojechać do stacji kolejowej - kolejnych 100km bym już nie wytrzymał :) Ruszyłem w kierunku stacji w Neerang, ale po drodze uznałem, że pojadę do Robina. Wtedy uznałem, że pojadę dalej do stacji, na której jeszcze nie byłem w Varsity Lakes. Wtedy poczułem, że nie jestem taki zmęczony i w końcu dojechałem do plaży w Burleigh Heads. Tam napiłem się napoju energetyzującego - piwa Coopers Pale Ale i popatrzyłem na wyczyny surferów.
W drodze powrotnej, jako chłopak z Syreniego Grodu nie mogłem nie zahaczyć o Mermaid Beach. Stamtąd pojechałem do stacji kolejowej w Robina, ale znowu postanowiłem wydłużyć trasę i żeby przekroczyć magiczne 150km pojechałem do stacji w Varsity Lakes.
Teraz czekam na Piotrka vel Bliźniak, żeby pobić ten rekord.
sobota, 30 października 2010
Praca, rower, soccer
Wczoraj w pracy zapytali się mnie czy chciałbym przyjść na kilka godzin do pracy w sobotę, zgodziłem się - podwójna stawka, ale zapowiedziałem, że przyjadę na rowerze. Wyjechałem o tej samej godzinie co w tygodniu, gdy jadę samochodem tj o 5.30 i na miejscu byłem o 6.30. Trasę zrobiłem prawie taką samą jak ostatnio. z tym, że w drodze powrotnej zatrzymałem się na grę w piłkę nożną w Victoria Park. Jako, że nie lubię się spóźniać, a Latynosi są zawsze spóźnieni miałem prawie godzinę odpoczynku przed rozpoczęciem gry.
Po 50 kilometrach na rowerze i prawie 3 godzinach gry w piłkę z Kolumbijczykami ledwo żyłem więc zrobiłem sobie jeszcze postój na plaży i dla relaksu wskoczyłem do wody.
Na zakończenie miło spędzonej soboty napiłem się jeszcze piwka ze współlokatorem :)
Po 50 kilometrach na rowerze i prawie 3 godzinach gry w piłkę z Kolumbijczykami ledwo żyłem więc zrobiłem sobie jeszcze postój na plaży i dla relaksu wskoczyłem do wody.
Na zakończenie miło spędzonej soboty napiłem się jeszcze piwka ze współlokatorem :)
piątek, 22 października 2010
Wystawa rowerowa i.in.
Ostatnio rzadko jeździłem na rowerze więc postanowiłem się chociaż wybrać na wystawę rowerową. Kilka miesięcy temu w internecie pojawiła się strona Biking Brisbane, na której autor pokazuje świat rowerowy w Brisbane. Uzbierało mu się trochę zdjęć i postanowił się nimi podzielić z większym gronem ludzi.
Wracając do domu przez South Bank wstąpiłem na chwilę do QPAC i trafiłem na copiątkowy koncert jazzowy. Rozłożyłem się na leżaku i słuchając muzyki i popijając piwko zrelaksowałem się tygodniu pracy.
Kilka zdjęć ze strony:
i na "green jam"
Wracając do domu przez South Bank wstąpiłem na chwilę do QPAC i trafiłem na copiątkowy koncert jazzowy. Rozłożyłem się na leżaku i słuchając muzyki i popijając piwko zrelaksowałem się tygodniu pracy.
Kilka zdjęć ze strony:
i na "green jam"
sobota, 16 października 2010
Ride to Work 2010
Gdy zacząłem pracować w nowej pracy codziennie słyszałem, że jestem szalony jeżdżąc 25 km na rowerze do pracy. Nie mogli zrozumieć, że lubię i dostałem samochód firmowy, najpierw się opierałem, ale po ostatnich deszczach i zapowiedziach mokrego lata zdecydowałem się go wziąć :)
Tak się złożyło, że w środę była akcja "Jedź (na rowerze) do pracy". Ale jak się spodziewałem, mając samochód rozleniwiłem się. Dzisiaj postanowiłem nadrobić zaległości i pojechałem do miejsca pracy na rowerze.
Na starcie koło Muzeum Morskiego przekraczam rzekę mostem pieszym.
Po lewej stronie mam widok na miasto
Przejeżdżam przez ogród botaniczny [to nie ja na tym zdjęciu]
Po chwili jestem na deptaku nad rzeką, widok na Story Bridge
Dalej kładką na wodzie
W New Farm mijam centrum kultury w przerobionej elektrowni
Później przejeżdżam przez dzielnicę Teneriffe
Po pół godzinie zrobiłem sobie postój na śniadanie w restauracji, w której jeszcze niedawno pracowałem
Mijam przystań statków pasażerskich
Przejeżdżam pod podwójnym mostem Gateway Bridge
Dalej przez dzielnicę przemysłową - zielony odcinek
Mijam hangary Quantasu - największych linii lotniczych w Australii
Ostatnia prosta
Na miejscu po 25 kilometrach
Pojechałem dalej zobaczyć czy można się dostać nad zatokę, jednak nie dało rady, za to prawie zakopałem się w błocie.
Widok na port
W drodze powrotnej pojechałem koło lotniska i dalej na chwilę wskoczyłem na Moreton Bay Cycleway, z której odbiłem w Toombul na Kedron Brook Greenway.
Później przez Victoria Park
i Roma Street Parkland
W Centrum chwila na zastanowienie się "gdzie dalej?"
Zdecydowałem się pojechać Bicentennial Bikeway nad rzeką
W St Lucia, przy kampusie University of Queensland przekroczyłem rzekę kolejnym pieszym mostem.
Po drugiej stronie rzeki przejechałem przez West End i trafiłem na sobotni market.
Na South Bank, krótki postój przy plaży
Ostatnie spojrzenie na miasto i... jestem w domu :)
Tak się złożyło, że w środę była akcja "Jedź (na rowerze) do pracy". Ale jak się spodziewałem, mając samochód rozleniwiłem się. Dzisiaj postanowiłem nadrobić zaległości i pojechałem do miejsca pracy na rowerze.
Na starcie koło Muzeum Morskiego przekraczam rzekę mostem pieszym.
Po lewej stronie mam widok na miasto
Przejeżdżam przez ogród botaniczny [to nie ja na tym zdjęciu]
Po chwili jestem na deptaku nad rzeką, widok na Story Bridge
Dalej kładką na wodzie
W New Farm mijam centrum kultury w przerobionej elektrowni
Później przejeżdżam przez dzielnicę Teneriffe
Po pół godzinie zrobiłem sobie postój na śniadanie w restauracji, w której jeszcze niedawno pracowałem
Mijam przystań statków pasażerskich
Przejeżdżam pod podwójnym mostem Gateway Bridge
Dalej przez dzielnicę przemysłową - zielony odcinek
Mijam hangary Quantasu - największych linii lotniczych w Australii
Ostatnia prosta
Na miejscu po 25 kilometrach
Pojechałem dalej zobaczyć czy można się dostać nad zatokę, jednak nie dało rady, za to prawie zakopałem się w błocie.
Widok na port
W drodze powrotnej pojechałem koło lotniska i dalej na chwilę wskoczyłem na Moreton Bay Cycleway, z której odbiłem w Toombul na Kedron Brook Greenway.
Później przez Victoria Park
i Roma Street Parkland
W Centrum chwila na zastanowienie się "gdzie dalej?"
Zdecydowałem się pojechać Bicentennial Bikeway nad rzeką
W St Lucia, przy kampusie University of Queensland przekroczyłem rzekę kolejnym pieszym mostem.
Po drugiej stronie rzeki przejechałem przez West End i trafiłem na sobotni market.
Na South Bank, krótki postój przy plaży
Ostatnie spojrzenie na miasto i... jestem w domu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)