środa, 13 czerwca 2012

Ósmy dzień wakacji - Mackay i okolice

W Airlie Beach nie planujemy zabawić długo, sama miejscowość nie jest zbyt ciekawa, turyści przyjeżdzają tu głównie po to, by dostać się na Whitsunday Islands, my się tam wybierzemy następnym razem. Przed ruszeniem w dalszą drogę idziemy na kawę i spacer nad oceanem.


Kolejny punkt na mapie do odwiedzenia to położone 150km na południe Mackay - cukrowej stolicy Australii, region jest również związany z przemysłem wydobycia węgla. Miasto zostało założone w 1869 roku (7 lat wcześniej przybył tutaj Kapitan John Mackay).

Zaparkowaliśmy koło basenów Bluewater Lagoon nad rzeką Pioneer. W lagunie zainteresowała nas szczególnie informacja, żeby uważać na węże na tym miejskim basenie.


Zrobiliśmy sobie lunch nad rzeką.


A po jedzonku poszliśmy na spacer po mieście, w informacji turystycznej wzięliśmy mapkę z najciekawszymi historycznymi budynkami. Architektura miasta okazała się bardzo ciekawa i fotogeniczna. Poniżej zdjęcia.







Gdy wróciliśmy do samochodu zrobiło się już późno i musieliśmy się spieszyć, żeby zdążyć zobaczyć platypusy czyli dziobaki, można je oglądać tylko wczesnym rankiem lub tuż przed zmierzchem. Do Parku Narodowego Eungella, o którym przeczytaliśmy poprzedniego dnia prowadziła kręta droga pod górę. Widoki były przepiękne, mijaliśmy wzgórza pokryte gęstym lasem, ale nie mieliśmy czasu, żeby się zatrzymać na dłużej. Gdy dotarliśmy do miejsca obserwacji dziobaków, czekał tam już spory tłumek. Nie wszyscy mieli wystarczająco dużo cierpliwości, ale my i jeszcze jeden zaciekawiony turysta postanowiliśmy się nie ruszać z miejsca dopóki nie zobaczymy dziobaka. Udało się nie tylko zobaczyć, ale również zrobić mu zdjęcia.




Zjeżdżając z gór zatrzymaliśmy się na kolację w Hotelu Criterion w miejscowości Finch Hatton. Akurat był to wieczór, gdy odywał się drugi mecz State of Origin więc tłum był spory.


Na noc postanowiliśmy zatrzymać się na kempingu w Sarinie, niestety jeden był zamknięty, a drugi znajdował się w mało zachęcającej okolicy. Już rozważaliśmy powrót do Mackay, gdy w jednym z przewodników znaleźliśmy kemping w Armstrong Beach. Gdy dojechaliśmy tam, okazało się, że jest on bardzo malutki i wyglądał bardziej na parking samochodowy. Rozważaliśmy zaparkowanie na ulicy, ale odstraszyły nas tabliczki o zakazie i groźbie mandatu oraz przejeżdżający radiowóz. Udało nam się zmieścić w kącie kempingu koło szlabanu. Zmęczeni po intensywnym dniu szybko usnęliśmy.

Brak komentarzy: