Dzisiaj w pracy okazało się, że o 16 jest mecz futbolu amerykańskiego, w którym będzie grał narzeczony (Geno) szefowej (Sonya) i dodatkowo będzie debiut naszego barmana (Jere). Postanowiliśmy się tam wybrać po pracy. Sonya zorganizowała jakąś przekąskę dla wszystkich i różne napoje, a właściwie to wina dla dziewczyn i kilka piwek dla mnie :)
Na miejsce dojechałem chwilę przed rozpoczęciem meczu, a tam już był przygotowany piknik. Jako, że nie było żadnego eksperta od futbolu amerykańskiego, Angielka myślała, że jedziemy oglądać futbol czyli soccer, to czas nam się dłużył. Urozmaicała go trochę Sonya, biegając koło boiska z dwoma planszami wspierającymi "naszych zawodników". Na koniec dowiedzieliśmy się, że nasi wygrali, a debiutant był zadowolony ze swojej gry.
Po meczu postanowiliśmy przenieść się do domu Jere'go (a właściwie Jerry'ego - u nas w pracy wszystkim zmieniają imiona, moje jest Majic, ewentualnie Magic) świętować zwycięstwo. I wtedy uznałem, że wcale nie muszę jechać do domu (a przynajmniej na rowerze) i mogę u nich przenocować :)
Kolejny punkt wieczoru to wyjście do pubu/klubu koło naszej restauracji. Podobno najlepszy w okolicy, aż się boję jak jest w innych 8|
Ostatecznie wieczór można uznać za udany, do domu wróciliśmy chyba ok 4 rano. O 7 wstałem i się całkiem dobrze czułem. Gdy podjechałem do pracy na śniadanie to nawet chcieli, żebym pracował, bo ktoś nie przyszedł, ale miałem głos jak po meczu Legii :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz