niedziela, 25 grudnia 2011

NZ - Pierwszy dzień na rowerze

Po krótkiej nocy wstaliśmy po 5-tej i poszliśmy do drugiego terminalu na śniadanie, żeby mieć siły na pierwszy dzień na rowerze.
Na lotnisku znajduje się specjalna strefa do składania rowerów, dzięki uchwytom szybciej skręciliśmy rowery i przed 8 byliśmy gotowi do wyjazdu. Chcięliśmy zrobić jeszcze zakupy, ale z powodu, pierwsze dnia Świąt wszystkie sklepy w okolicy były pozamykane, jedynie udało nam się kupić conieco na stacji benzynowej.


O 9-tej byliśmy już w drodze w kierunku Alp.


Podróż mijała bardzo przyjemnie, a było jeszcze milej, gdy pozdrawiali nas różni ludzie i życzyli udanej podróży czy po prostu miłego dnia :) W pewnym momencie zaskoczyła nas pewna pani, która wyszła na drogę i wręczyła nam świąteczną paczkę z ciastkami i malinami.


Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy po 60 kilometrach w miejscowości Sheffield. Nie udało nam się znaleźć żadnego otwartego lokalu czy sklepu więc odpoczeliśmy sobie w cieniu drzew.

Po kolejnych 8 km w miejscowości Springfield znaleźliśmy otwartą restaurację. Niestety odbywała się w niej impreza zamknięta. Zostaliśmy poinformowani, że następny otwarty lokal jest po drugiej stronie gór, ewentualnie możemy wrócić do Christchurch - jakoś nie zrozumieli, że na rowerze z sakwami 60 km to jest spory wysiłek szczególnie gdy temperatura wynosiła ponad 30'C.


Po drugiej stronie ulicy była zamknięta stacja benzynowa, kolejka samochodów wskazywała, na to, że jest jakaś szansa na otwarcie stacji pomimo świąt. Faktycznie po chwili przyjechał właściciel, który po specjalnej dodatkowej opłacie otworzył stację, a później sprzedał paliwo. My podłączyliśmy się (ale bez świątecznej dodatkowej opłaty) zakupiliśmy kilka butelek wody - woda kosztowała 12 NZD, ale sprzedawca powiedział, że tego dnia nie wydaje reszty więc kosztowała nas 20 dolarów.

Zmęczeni od upałów kładziemy się w parku pod drzewem i po około godzinie, gdy się trochę ochłodziło wstaliśmy i ruszyliśmy w dalszą trasę.




Po kolejnych kilkunastu kilometrach tuż przed wjazdem w góry zaczyna się ulewa i jesteśmy zmuszeni złapać autostop. Machamy 2 razy i za każdym razem zatrzymuje się samochód - w pierwszym nie mieścimy się z rowerami, ale drugi to campervan, do którego w gościnę przyjmuje nas holenderskie małżeństwo. Zawieźli nas na pół dzikie pole namiotowe, a po drodze zrobiliśmy jeszcze kilka postojów na zdjęcia.





Po rozbiciu namiotu zrobiliśmy sobie kolację i wtedy poznaliśmy nowozelandzkie meszki, które nie dały nam żyć. Podczas gotowania spotkaliśmy Czechów, którzy są w NZ na wizie work and holiday.



Przed snem zrobiliśmy sobie jeszcze spacer nad rzekę w celu schłodzenia napojów orzeźwiających. W NZ ciemno robi się późno (w porównaniu z 18-tą w Brisbane) więc usnęliśmy, gdy na zewnątrz wciąż było jeszcze widno.


W sumie dzisiaj przejechaliśmy 84 km.

Brak komentarzy: